Czas ruszyć w długo oczekiwaną podróż, w podróż mojego życia. Wielu mawia, że takie podróże są ostatnimi, ale ja wiem- to nieprawda. Czy może być ostatnią wyprawa, na którą odpicowałem moje najlepsze lakierki, mój garnitur w pepitkę, przygotowałem i włożyłem na łeb kapelusz z czarnego aksamitu?
To inwestycja w samego siebie najtrwalsza i najlepsza z możliwych; nic więcej się nie liczy, ludzie leżący równiutko na sofie za moimi plecami są bez znaczenia.
Owszem kiedyś byli mi bliscy, ale czym jest ssacza więź i zwierzęce oddanie w porównaniu z żywą emocją prawdziwej przygody? Powiesz mi he he „znałem te dzieciaki”, powiesz mi „ona ufała ci i wierzyła..”.
Owszem, ale to nie ma teraz nic do rzeczy, bo jestem ja, czubki moich sztybletów na oblodzonym parapecie
i wielkie miasto przede mną- jedynie to jest prawdziwe, a co za mną?
Przestronny pokój z wielkimi oknami na trzydziestym piętrze wieżowca ze stali i szkła, szlachetne meble w minimalnej ilości, porozrzucane czasopisma wędkarskie i ledwie parę trupów na sofie przykrytej karminowym pledem. To żeby nie było widać krwi, nie znoszę widoku krwi, posoka wsiąka w pled i wszystko zostaje jak trzeba, a o moje sumienie się nie martw, wycięto mi je za młodu. Skutecznie choć nie była to operacja krótka ani przyjemna. Liczy się efekt- mawiał mój ojczym, a wiedział co mówi.
Czas kończyć powoli, bo czuję chłód na karku, a delikatne płatki śniegu odkształcają rondo drogiego kapelusza, poza tym facet stojący w oknie wieżowca na trzydziestym piętrze wydaje się co najmniej dziwny i naraża się na śmieszność. Gawrony już mi się przyglądają. Czas otworzyć parasol i odlecieć bez pożegnania, nie sugeruj się proszę tym co zostawiam za sobą, niebawem ktoś to posprząta i wszystko będzie jak dawniej.
Wiem, że lubisz bohaterów dobrych, szczerych i rokujących, ale tym razem Czytelniku sprawię Ci zawód, trafiłeś pod zły adres. Bardzo zły. Bywaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz