„Takim skrobaniem nie obudzisz kojota, a co dopiero skacowanego faceta z pyskiem wciśniętym w twarde oparcie sofy..” pomyślałem lekceważąc niemrawe szmery w okolicach drzwi do mojego pokoju. I znów przysnąłem na moment,a pukanie ustało. „lemoniada, królestwo za szklankę lemoniady..”.
Powoli uświadamiając sobie gdzie jestem i niestety kim jestem, podniosłem ciężkie jak bawarski dowcip powieki. Zobaczyłem wylot lufy mausera. W całej okazałości. Następnie zapadła ciemność.
Moja druga tego dnia pobudka wcale nie okazała się szczęśliwsza; wciąż nie było lemoniady, wciąż nazywałem się Al. Kowalski, a ręce miałem za plecami spętane sznurkiem. Na środku pokoju stało krzesło ,przez którego oparcie przewieszona była marynarka w rozmiarze XXL. Właściciel stał przy oknie i przyglądał mi się spod krzaczastych brwi, na jego ogromnej szczęce rysował się łobuzerski uśmiech, znałem go skądś, ale za diabła nie umiałem sobie przypomnieć.
Poczułem jak silne ramiona unoszą mnie do góry i po chwili siedziałem już grzecznie na sofie.Na szczęście nie związali mi nóg. Ten, który mnie dźwignął podszedł do tego przy oknie i mogłem od razu dostrzec bliźniacze podobieństwo ruchów, gabarytów i ubioru.
„ Bracia Rapsody!”- zadudniło mi w obolałej czaszce. Jako reporter w „Expressie” robiłem wywiad z sędzią, który skazywał tę dwójkę na karę śmierci za potrójne morderstwo. Dwanaście miesięcy później..
- Wyszliśmy za dobre sprawowanie- powiedział przyjemnym basem ten bez marynarki.
Mogło tak być. Pewnie załatwił im to Jesus Libre III Junior- boss kokainowego półświatka, najbardziej parszywa kreatura tego Miasta, ale skoro Jesus nie żyje zastrzelony przez triady to co do licha robią tutaj..?
- Ja i mój brat postanowiliśmy się przebranżowić- uśmiech nie schodził z twarzy wielkiego jak bizon Rapsody’ego- jesteśmy teraz szanowanymi obywatelami, mamy kosmopolityczne garnitury w prążki i staliśmy się ironiczni. Przynajmniej ja.- kontynuował patrząc mi prosto w przekrwione od wódki oczy
Brat bliźniak w tym czasie poszedł do kuchni, usłyszałem jak otwiera lodówkę i miesza koktajle.
- Z limonką?- dobiegło po chwili
- Nie, nie dziękuję Timmy. Dla mnie bez- odparł mój interlokutor i usiadł na krześle rozpierając się wygodnie. Zacząłem chyba trzeźwieć, bo dopadł mnie strach pomieszany z gniewem- co wy tu do cholery robicie?! Jakim prawem nachodzicie mnie w prywatnym pokoju, wiążecie…!
Nie pozwolił skończyć tylko dał mi w ryj. Błyskawicznie, plaskaczem w prawe ucho. Aż zadzwoniło. Jego braciszek postawił na taborecie szklanki z Margaritą po czym zakleił mi usta srebrną taśmą do pakowania.
„To koniec”- pomyślałem, ale bracia Rapsody zamierzali chyba najpierw uraczyć się moim alkoholem. Upili po łyku i ten bez marynarki zaczął znowu:
- Al ja cię lubię, serio. Prywatnie nawet mógłbym sobie zdjęcie z tobą zrobić, ale tu idzie o interesy- uśmiechnął się serdecznie do brata widząc, że ten wyjął paczkę cameli- a gdzie interesy tam nie ma miejsca na emocje. Dlatego właśnie- odpalił papierosa tanią, plastikową zapalniczką- zrobisz co ci każę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz